Mały podróżnik żegluje pod banderą blue-sails

Rok: 2012
Kraj: Chorwacja
Akwen: Kornaty

Piszą Ania i Krzysztof Kobus z Małego Podróżnika 🙂

Galeria zdjęć DZIECI

Wyruszamy do Chorwacji po przygodę pod żaglami. Przez tydzień będziemy pływać pod banderą Blue-Sails na rodzinnym rejsie z Sibenika, który jest „Żeglarską Destynacją nr.1 na Świecie wg. National Geographic Magazine”. Ponieważ już dwa lata temu mieliśmy przyjemność na jeden dzień zaokrętować się na katamaran wiemy jakie to fajne.

Blue-Sails wprowadził nową jakość dla rodzin żeglujących lub tych, którzy przygodę pod żaglami chcą zacząć – rejsy rodzinne. Na katamaranie płyną rodziny z dziećmi, którymi opiekuje się animatorka. Rodzice mogą odpocząć, a ponadto samo żeglowanie jest dostosowane właśnie do potrzeb dzieci.
Więcej czasu spędzamy na kąpieli w uroczych zatoczkach licznych wysp niż bujamy się na pełnym morzu. Do dyspozycji mamy piękny katamaran Lagoon 400. O przewadze katamaranu nad jednokadłubowcem chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Dla dzieci ideał domu na wodzie. Dużo miejsca do zabawy, nie buja, szybki z łatwym zejściem do wody.
I na koniec przytoczmy słowa dramaturga i prozaika Bernarda Shaw, który napisał: „W ostatnim dniu Tworzenia Świata Bóg zapragnął ukoronować swoje dzieło i stworzył Kornaty – z łez, gwiazd i tchnienia” – to świetnie tłumaczy dlaczego właśnie tam jedziemy.

Obieramy więc kurs na Primosten. Urocze miasteczko z niewielką mariną, niezadeptane przez tysiące turystów. Taka perełka, którą najlepiej odkryć dopływając od morza. Ale najpierw mamy oswoić jacht. Początek dnia dość leniwy ale w końcu zwiększamy tempo i wreszcie wychodzimy. Przez wąskie cieśniny idziemy na dieslach ale jak tylko łapiemy wiatr stawiamy żagle i naprzód. Do przepłyniecia mamy niedaleko więc dzielimy nasz odcinek na zawinięcie do zatoczki przy uroczym miasteczku Sepurine. Kąpiółka, snorklowanie sprawdzanie naszego pontonu. Cykady szaleją, drga rozgrzane powietrze. Pomysł popłynięcia do miasteczka przeszedł nam natychmiast. Na bruku musi być ze 40 stopni…

Po kąpieli szybko odpływamy, by złapać ożywczy wiatr. Wieje najpierw ładnie, poźniej fragment ciszy bo zasłoniła nas wyspa i wreszcie znowu mamy wiatr. Jest bardzo wcześnie, Primosten za 4 mile więc zatrzymujemy się jeszcze przy bezludnej wyspie na kolejną kąpiel. Biorę aparat do zdjęć pod wodą i szukam jakiś ciekawych tematów.
Chłopcy z Przemkiem skiperem i Marysią pływają na pontonie, a to eksplorując brzeg, a to robiąc wypady na wyspę. No i oczywiście kąpiel, skoki do wody.

Przez cały czas między postojami z dziećmi bawi się Agnieszka, która jest skarbnicą pomysłów jak zająć naszą czwórkę piratów i rozpalać ich wyobraźnię. Na początku dzieci zostały wyposażone w pirackie atrybuty. Haki na rękę, sakiewki na skarby, husty, itd…itp… A jak się nie bawią w piratów, to grają w gry lub czytają bajki. To niezwykłe, ale od pierwszej chwili złapali kontakt ze sobą i Agnieszką – jest super!

No i Primosten. Miasteczko położone na półwyspach z czego jeden ze wzgórzem zwieńczonym kościołem. Marina pełna więc stajemy na kotwicy obok. Miasteczko jak na dłoni ozłocone południowym słońcem. Siadamy na ponton i jazda na brzeg. Jako pierwszą atrakcję odnajdujemy lodziarzy, którzy potrafią kulkę lodów podrzucić na 4 metry w górę i złapać ją do wafelka. Chłopcy zachwyceni spektaklem i smakiem lodów. Posileni idziemy na spacer przez miasteczko. Wracamy do mariny i zamiawiamy stolik na wieczór.

Wracamy na katamaran, kąpiółka i wieczorem do miasta na mecz. Pyszna kolacyjka w restauracji. Niestety w menu mało lokalnych specjałów ale jedzenie pyszne! No i mecz. W sumie brzydki i jakoś mimo 4 bramek (pierwsza genialna!) nikt nie był zachwycony. Taki mecz powinien być na poziomie grupy i nie był godny finału.

Miasteczko cudownie ożywa wieczorem. Pełne świateł, gwaru. W kibicowaniu pomaga chyba 30 osobowa orkiestra grająca standardy. Mnóstwo osób tańczy pod sceną, atmosfera prawdziwych wakacji. Wracamy na katamaran po meczu i siedzimy gadając do północy. Co ciekawe w pewnym momencie zgasło światło w… całym mieście! Cud, że nie w trakcie meczu! Nie było prądu chyba z 40 minut. No to tyle…

Rano płyniemy do miasteczka. Odwiedzamy śmietnik by zostawić worki, informację turystyczną, piekarnię, sklep z AGD by kupić szmaty do pokładu i wracamy na katamaran. Szybkie wyjście z portu i jak tylko pozbywamy się osłony wysp zawiało. Żagle staw i pędzimy lepiej niż na silnikach na max power chociaż wiatr w sumie jest lekki ale stały i dobrze nas ciągnie. Szybko docieramy do wysepki z głęboką zatoką gdzie stajemy na bojce i kąpiemy się. Znajduję ciekawą rozgwiazdę ale nic
więcej.

Po skokach do wody i innych szaleństwach podnosimy kotwicę i wychodzimy w morze. Na horyzoncie charakterystyczna wysepka z latarnią morską. Chcemy odwiedzić latarnika, ale kiedy zaczynamy zrzucać kotwicę schodzi na brzeg i macha by odpływać. Trudno. Nie chce odwiedzin to nie. Łapiemy kurs i telepiemy się dalej. Mamy jeszcze z 15 mil na nocleg.

Kornaty wspaniałe! Niby pustynne wyspy, a dzięki układaniu się na licznych planach dają piękny górzysty krajobraz na linii horyzontu. Kiedy wpływamy na nasze kotwicowisko pojawiają się malownicze chmurki. Jak na ten czas to wielki rarytas. Są przez dwie godziny i rozpływają się. Rzucamy kotwicę i zaraz pojawia się straż parku by pobrać stosowne opłaty od naszego katamatranu. Ekipa siada na ponton i płyną do mariny. Odkrywają z drugiej strony wysepki malowniczą zatokę z maleńkim
porcikiem i stylową kenobą (lokalną restauracją). Miejsce niesamowicie klimatyczne więc podnosimy kotwicę i zmieniamy miejsce postoju. Okazuje się, że przed kenobą wszystkie boje zajęte, a na kotwicy raczej nie pozwolą stać więc podejmujemy próbę dojścia tyłem do pomostu gdzie mamy miejsce na jeden pływak, drugi będzie wystawał na wejście do porciku ale naprawdę jest to porcik dla pontonów tych, którzy przypływają na kolację do kenoby. Wszyscy patrzą się jak sobie damy radę, bo miejsca mało, ale manewry idą nam sprawnie i po chwili stoimy, a kotwica trzyma.

Zamawiamy na wieczów stolik w kenobie i szybka kąpiel, bo napociliśmy się przy manewrach solidnie. Po zachodzie słońca, a nadal 30 stopni! Dzieci się bawią, więc idziemy do kenoby. Rewelacyjne jedzenie składające się z owoców morza. Wszystko przyrządzone rewelacyjnie. Wielkie krewety z grilla, ośmiornica zrobiona tak, że rozpływa się w ustach (u nas nawet w najlepszych restauracjach nie potrafią tak przyrządzić), półmiski z różnymi rybkami i na koniec sery i dalmatyńska szynka. Bajka! Siedzimy do północy. Ania w między czasie uśpiła chłopców, więc mamy pełen luz i opuszczamy kenobę jako ostatni. W sumie na katamaran mamy w linii prostej z 50 m, z ze sto jak doliczyć obejście porciku. Noc idealnie spokojna. Dobranoc!

Rano wypływamy z porciku przy uśpionej kenobie. Po wczorajszym gwarze nie ma śladu. Wszystko uśpione. Osłonięta zatoka kumuluje narastający upał – musimy wypłynąć jak najszybciej! Nasza krzątanina wywabiła załogi jachtów motorowych i widzimy, że biorą się za przygotowanie śniadania patrząc czy w końcu walniemy w coś katamaranem, czy nie. Nie dajemy im satysfakcji. Cumy na biegowo, silniki rozgrzane, odchodzimy sprawnie żegnani znakami OK! z pomostu…

Pierwsze co chcemy zrobić po wypłynięciu to… kąpiel… Tyle potu nas kosztowała zatoka rano, że trzeba go spłukać. Znajdujemy piękną zatoczkę i podejmujemy akcje-eksploracje. Najpierw biorę ponton ze Stasiem i Michałkiem i płyniemy do upatrzonej przeze mnie zatoczki. Tam widać na skałach dużo desek i wszelakiego badziewia i murek kamienny. Acha! Pewnie piraci go zrobili! Eksploracja prowadzi do tego, że Staś ma chyba ze sześć zapalniczek na Michał kilka pływaków od sieci. Skarby
wspaniałe. Dochodzimy do wniosku, że zapalniczki to folklor ale pływaczki od sieci są cool więc zabieramy. Wracamy na katamaran, a w między casie dopłynęła Ania trenująca freediving i robi nam fotki.

Po powrocie na katamaran biorę sprzet do snorklowania i płyniemy w inne ciekawe miejsce. Chłopcy wspomagani przez Karola eksplorują brzeg, a ja patrzę na życie pod wodą. Życia teraz dużo nie ma, ale ilość spękań w skałach rodzi nadzieję na nocne snorki, ale mamy płynąć dalej….

Nasz wodowskaz w skrzynce rozdzielczej jest okrutny! Dziś musicie nabrać H2O! Najbliższa w miarę sensowna marina to „MARINA PISKERA”. To też naprawdę jedyna szansa na wodę w odpowiedniej ilości chociaż jak jest sezon to limit na jach jest… 100 litrów! Dla wyjaśnienia my wsysamy bez bólu 800 litrów na „Dobro Dośli”. Ale okazuje się, ze jeszcze łapiemy się na litość i mamy tyle wody ile się zmieści w tankach, a i prąd do podładowania akku. przez ponad godzinę!

Ania biegnie na zdjęcia z góry kiedy my zajmujemy się sprawami katamaranu. Kiedy wraca chłopcy są gotowi do poznania zawartości lodówki sklepu czyli zakupienia lodów. Po lodach gotowy do akcji jest Przemek, który załatwił sprawy w offisie mariny i zabiera towarzystwo na kąpiel do zatoczki. Zatoczka ciekawie położona, bo od wnętrza zatoki z mariną ma 1m głębokości, ale za 100 metrów ma po drugiej stronie klif opadający w pionie na 90 metrów! Dzieci oczywiście szaleja po właściwej stronie na płyciźnie i jak się robi straszny upał wracają na łódź.

Zapłaciliśmy za 1/2 dnia więc opuszczamy marinę, którą zresztą traktowaliśmy jak chyba większość żeglarzy tam zawijających jako przystanek techniczny. Krajobrazy cudne, ale ani stylowej restauracji, ani nastroju. Wypływamy i ciągniemy w kierunku powoli zachodzącego słońca. Nagle zza kolejnej wyspy wyłania się następna, a na niej ruiny … wypisz wymaluj ruiny gniazda piratów – pirackiego miasta!

Złocą się mury budynków, kamienny łuk dawnego łuku tęczowego wprowadza do prezbiterium kaplicy. Zawijamy do zatoki i przygotowujemy ponton. Kotwica trzyma niepewnie więc zostaje dyżurna załoga ze skiperem, a reszta z bronią w ręku ładuje się i płynie… Im głębiej w zatokę tym fale wyższe ściskane i wyciskane przez skały. Lądujemy na kamienistej plaży wciągamy z trudem ponton by morze nam go nie zabrało i… ale wysoko!

Patrząc daleko z morza wyja się wszystko blisko ale teraz okazuje się, że ruiny są wyyyyyyyysooooookoooo nad nami. Nie ma litości! Kordelansy w garści i pakujemy pod górę. Wreszcie pierwszy mur i mamy miasto! Ruina, cykady cykają, wiatr wyje w oczodołach okien, nikogo… Miasto zdobyte! Spokój jednak nie zapada na długo! Trzeba stoczyć kilka walk przy podziale łupów. Wreszcie zachodzące słońce studzi temperamenty i… czas powoli wracać.

Nasz katamaran przypomina łupinkę słonecznika w dole pod nami. Taki malutki. Ostrożnie schodzimy po ostrych kamieniach i wracamy na naszą kamienistą plażę. Wodujemy ponton, fale rzucają nim o dno, szęśliwie wszyscy wsiadają ja podprowadzam go pod kamień i z solidnym odepchnięciem wskakuję do środka. Silnik zaskakuje od pierwszego szarpnięcia i wracamy pełni wrażeń.

Nawet nie wciągamy pontonu na żurawiki tylko od razu odbijamy i płyniemy w złotym złońcu do zatoki na Rasipie gdzie stajemy na kotwicy w związku z komunikatem o burzach, ale z cumami rufowymi połączonymi i dowiązanymi do głazów na brzegu. Nie będzie jakby co nas kręcić.

Wiązanie cumy na brzegu zrobiłem wpław, więc po powrocie na katamaran kiedy był już klar biorę latarki nurkowe, pas balastowy i robie nocne snorklowanie. Dzieci po dziciejszym pełnym wrażeń dniu zasypiają wyjątkowo szybko. A burza prognozowana? Oczywiście nie było… Dobranoc…

Po wieczornej biesiadzie liczę, że chłopcy pośpią dłużej, ale niestety spanie na siatce na dziobie ma tę wadę, że słońce budzi bardzo szybko. Chociaż i tak wstają zbóje dopiero wtedy kiedy skwierczą jak frytki! Zatoka nie jest dobrym miejscem na śniadanie ponieważ jest świetnie osłonieta i ogniskuje ciepło nie dając żadnego przewiewu. Rzucamy więc cumy rufowe, wyciągamy kotwicę i śniadanko jemy na trasie do kolejnej kąpiółki w zatoce, gdzie fali nie ma, ale wiaterek daje ulgę.

Powoli wpływamy na Telascica National Park. Krajobraz się zmienia i na wyspach pojawiają się drzewa. Piękne sosny! Ale, ale… wcześniej niesamowite klify spadające kilkadziesiąt metrów pionowo pod wodę. Płynięcie kilkanaście metrów od ściany skalnej wznoszącej się hen ku niebu jest niezłym wrażeniem! Za chwilę pojawia się wspaniały kompleks latarni morskiej związanej z domem latarnika zakrytym krużgankiem.

Ciągniemy dalej bez kąpania się po drodze, bo czeka na nas wyspa Mana z wieloma atrakcjami! W zatoce łapiemy wolną bojkę i jedziemy w dwóch turach na ląd. Na brzegu mrowie ludzi, bo mamy chyba z pięć wycieczkowców dowożących „lądową stonkę”. Co tu takiego niezwykłego jest? Zacznijmy od klifu. Zatrzymujemy się w zatoce o łagodnych w miarę brzegach, porośniętych sporymi sosnami z bogatym poszyciem.

Na początek wspinamy się ścieżką za znakami KLIF – po krótkiej, ale męczącej w upale wspinaczce mamy wspaniały widok z klifu. Po drugiej stronie wyspy mamy obryw skalny na kilkadziesiąt metrów w dół. Akurat w dole płynie Lagoon 400 więc widzimy jak my wyglądalismy pod ścianami innego klifu. Kiedy się napatrzyliśmy schodzimy do przystani i kupujemy motywatory dla dzieci tj. lody.

Idziemy do kolejnej atrakcji a nawet dwóch… Słone jezioro i… osły! Jest taka tradiszyn, że na obszarze wokół jeziora pasą się osły. Osły nauczyły się, że turyści lubią osły (niekiedy słychać: co za uderzające podobieństwo!) i poza lubieniem mają np. owoce, którymi lubią się dzielić z nimi. Osły łażą więc stadami rodzinnymi i jak widzą kogoś z melonem lub arbuzem to napierają jak szalone… Niekiedy można mieć w koszu piknikowym cztery mordy robiące rewizję… 🙂

Samo jezioro duże, ale słone jak zupa teściowej (sorki Mama ale tak mi się fajnie napisało – Ty nie przesalasz zupy!) i gorące jak sam już nie wiem co. Chłopcy zażywają ochłody (?!) ale szybko im się nudzi więc wracamy na przystań.

Nasz skiper Przemo zajął nam stolik i po trekingu i walce z osłami uzupełniamy płyny ustrojowe Karlovackiem i energię dzieci lodami. Wracamy na katamaran i po chwili Przemek krzyczy – O! Market! – na widok łodzi, która ma na maszcie przyczepione owoce. Niestety obrał kurs od nas, więc wydaję z siebie straszliwy ryk godny syreny okręowej „Batorego”- chłopcy wyją, Ania zawodzi, skiper pokrzykuje. Taka kakofonia postawiła na nogi ludzi w zatoce ale jednocześnie zwróciła uwagę
sternika-sklepu. Machamy, zmienia kurs o 180 stopni i mamy go u burty. ALE DOBRA!!! Melony, papryka, pomidory, ogórki, śliwy, nektaryny,… Kupujemy warzywa i owoce za raptem 70 kun mamy z pięć siatek. Bajka! Jeszcze sesja foto i sklep płynie dalej!

Teraz kąpiel, ale przypominamy sobie o arbuzie z jeszcze pierwszego dnia rejsu no i kicha, jest mięciutki i wygląda na… wewnętrznie sfermentowany… Qrcze! Stwierdzamy, że trzeba wykorzystać go do… zabawy! Nie można ot tak wywalić. Robimy najpierw pływanie z arbuzem dla dzieci. Później robimy rzuty do kosza (koło ratunkowe). A na końcu Marcin wchodzi na górę i robi rzut na 25 metrów. Arbuz uderza kolejny raz o wodę i… pęka bryzgając sokiem i barwiąc wodę na czerwono
dookoła. Wyobraźnię chłopców rozpala to zdarzenie i krzyczą: Krew…krew…

W środku był arbuz faktycznie mięciutki bo przy pęknięciu wyleciał cały środek i mamy puste dwie połówki. Na zmianę wkładamy sobie je na głowę… przejajecznie!

Odpływamy i w pięknym słoneczku ciągniemy na wyspę Żakan. Tam jest kenoba SABUNI z pysznym jedzieniem. Na bojkach i kotwicach sporo jachtów i ze trzy motorowce przy kei w malutkim porciku. Stoją dwa burta w burtę i jeden dalej. Jest między nimi przerwa, ale stać w takim bałaganie to nie ładnie… Podchodzimy rufą od brzegu gdzie mamy 1.6m głebokości. Woda jak lustro więc nie ma problemu ale… na kei wybucha panika! Motorowce mają burty niższe niż nasz katamaran i wydaje im się, że mamy
zanurzenie ze 2m więc się rozbijemy. Panika na kei. Krzyczą i skaczą by nie podchodzić… Ale nie wiedzą tego, że Przemek zna tę zatokę na pamięć. Wchodzimy każąc się im uciszyć i najwyżej pomóc w odebraniu cum. Baja! Trzy minuty i stoimy! Kręcą głowami z uznaniem! Brać, żeglarska docenia takie śmiałe i udane manewry.

Dzieci mają łatwe wyjście na ląd. Marysia znajduję psa Lajkę, który staje się jej przyjacielem. My idziemy zamówić stół do biesiady do kenoby Sabuni. Ale menu! Będzie super jedzonko! I było! Biesiadujemy chyba do pierwszej w nocy tradycyjnie wychodząc ostatni. Daleko na katamaran nie mamy! Noc jak ostatnio idealnie spokojna, chłopcy śpią na siatce. Dobranoc!

Ze łzami w oczach opuszczamy porcik przy kenobie Sabuni na wyspie Żakan. Jedzenie jakie w tej kenobie serwowano dostarczało wielu wzruszeń… Płyniemy na wyspę Vrgada gdzie znajduje się… piaszczysta plaża! Pełne zaskoczenie! Przecież Chorwacja kojarzy się ze wszystkim tylko nie z piaskiem. I dobrze oczywiście, bo kamyki są ql! Tam gdzie są kamienie, skałki jest życie. No ale dzieci lubią piasek, więc nawet w skalistej Chorwacji mając katamaran możemy pokusić się o znalezienie
wyspy piaszczystej. Są drzewa, domki z czerwoną dachówką i wiele bojek, do których można zacumować. A później już tylko ponton i na plażę.

Taki rarytas ściąga oczywiście wiele osób, ale i tak jest tu pustka jak porównamy to z plażą w Sopocie przy molo. Później żeglujemy do Mordoru jak żartobliwie go nazywamy czyli Murteru. To tam w 2010 roku okrętowaliśmy się pod żagle Blue Sails, by zobaczyć jak wygląda życie na katamaranie. Teraz krótki postój na tankowanie wody i zakupy. Tu też mamy ludzki internet – wrzucamy relację na portal i płyniemy dalej…

Dziś płyniemy nawet po zachodzie słońca na wyspę Kakan. Piękna zatoka, w której chowamy się, bo zapowiadana jest burza. Dotyczy to jednak głównie lądu, gdzie góry wyrzucają wilgotne i ciepłe powietrze wyyyyyyysoko no i skroplić się kiedyć musi. U nas cisza i spokój. Woda jak lustro. Bełcze tylko ją pan na pontonie, który twierdzi, że dzierżawi zatokę i prosi o opłatę za stanie tutaj… To nam się w Chorwacji nie podoba, bo ani to marina ani nic – ot zatoka, a tu płać lub płyń dalej. Kasa okrętowa biednieje o 200 kun, ale zostajemy by nie plątać się po nocy w perspektywie burz.

Ponieważ to ostatnia noc nie w porcie, więc po kolacji ubieram sprzęt do snorklowania i do wody. Zatoka ma spore partie dna piaszczyste i widok łuny pod wodą moich latarek nurkowych robi podobno niezwykłe wrażenie.

AKTYWNOŚCI DZIECI:

Czy na zwykłym rejsie dzieci mogą się nudzić? TAK! A na rodzinnym rejsie? NIE!I otto właśnie chodzi! Na takim rodzinnym rejsie dzieci mają cały dzień wypełniony lepiej niż byłoby to w przedszkolu lub w szkole. Co więc robią i co daje im przyjemność z pobytu na katamaranie?

Zacznijmy może od samego katamaranu. Poznanie pokładu, ruch, czynności nawigacyjne, to zajmuje ich bardzo. Staramy się by dzieci brały udział wszędzie tam gdzie mogą. Nie są odganiane, ale uczone wielu czynności, które znakomicie potrafią same robić. Od najprostrzych typu klarowanie lin przez obsługę kotwicy po sterowanie katamaranem na otwartych wodach i pontonem przy zdobywaniu wysp. I tak Karol był specjalistą od pontonu (motorowodniak). Staś i Michał mieli specjalizację w obsłudze windy kotwicznej i klarowaniu lin, a Marysia robiła po trochu wszystko, bo przecież kobieta zmienną jest… 😉

Wszelkimi innymi aktywnościami zawiadywała Agnieszka, która była skarbnicą setek pomysłów co można ciekawego robić, a jej torby kryły niezwykłą ilość pomocy plastycznych z których nasi mali piraci wykonywali różne rzeczy, grali w gry lub bawili się wg. scenariusza opartego wokół piracko-żeglarskich tematów!

Zobaczmy co tylko w czwartek dzieci robiły:

  • rozbrajanie bomby pirata
  • robienie papugi – przyjaciela pirata
  • noszenie bomby pod brodą
  • rysowanie pirata (odrysowanie Marysi na dużym papierze i kolorowanie)
  • konkurs na trzech nogach (chodzenie w kajdanach)
  • robienie biżuterii pirackiej
  • pora na głodomora – limonkowa oranżada
  • czytanie książki o łodzi podwodnej
  • robienie łodzi podwodnych
  • książka piracka, ze statkiem
  • rzucanie i łapanie wodnej bomby
  • gra w kości pirackie na czekoladowe kulki
  • zwierzaczki z balonów

Jak widzicie po liście z jednego dnia prac był ogrom. Warto podkreślić, że dzieci brały w nich udział bardzo chętnie i nikt nie był do niczego zmuszany, a i tak „nie odpuszczał” żadnej aktywności. Co ciekawe prawie nie było strzelania fochów o jakiś kłótniach nie wspominając!

Czas jest nieubłagany i zasuwa tym szybciej im macie fajniejszy czas. Dokładnie tak samo jest na rejsie. Ledwie się zaokrętowaliśmy, a już ostatni dzień… to niesprawiedliwe. Jakieś szare, deszczowe dni wloką się jak furmanka, a tu jak jest cudownie i ciekawie to musi się to natychmiast kończyć. Oczywiście to złudzenie, ale naprawdę dni na rejsie trwały jakoś podejrzanie krótko.

Wracamy do Śibenika. Po drodze dwie ciekawe akcje. Najpierw otrzymaliśmy wiadomość od piratów! Kiedy dzieci kąpały się przy bezludnej wyspie nadpłynęły butelki z dziwnymi zwitkami papieru w środku. Przerywamy kąpiel i sprawdzamy co jest w środku. W małych butelkach pięć części dziwnie pociętej mapy. W ostniej większej klucz do pirackiego szyfru. Rama mapy misternie powycinana. Dzieci z Agnieszką dopasowują kawałki i kiedy wszzystkie pasują sklejają razem – MAMY MAPĘ Z ZAZNACZONYM SKARBEM!

Jest coś takiego w tej mapie, że to już chyba widzieliśmy! TAK! To mapa wyspy przy której stoimy na kotwicy. Jest też opis! Wsiadamy na ponton i piracka ekipa płynie by znaleźć skarb konkurencji. Najpierw znajdujemy zieloną skrzynkę – ona wskazuje początek ścieżki. Później są dwa klapki pokazujące dalszy kierunek. Szara rama po skrzynce krabów to namiernik wskazujący na skałce dwie zielone butelki. Tam ostrzeżenie! Koło samochodu poszukiwaczy skarbów. Mieli chętkę na skarb, ale pozostało tylko koło z ich samochodu! Wreszcie prawie ostatni znak – deska z okrętu z czerwoną piracką bandaną! Tu musi być gdzieś tu!

Szukamy i nic. Wreszcie naszą uwagę zwraca stos desek z malowniczo ułożonym kawałkiem potężnej cumy. Karol wkłada do wnętrza głowę i krzyczy – JEST!!! Odwalają deski i wyłania się prawdziwa skrzynia czy raczej kufer pełny pamiątek z rejsu i słodyczy! Ale emocje!!! Ale radość!!!

Z wypiekami niekoniecznie od słońca wracamy do pontonu i kontynuacja kąpania. Tymczasem odkręcamy fał grota i przyczepiamy ławeczkę bosmańską. To domena Ani, która zawsze jest wciągana na maszt, by zrobić zdjęcia z góry. Nie jest to łatwe, bo trochę buja, a maszt katamaranu jest pełen stalówek i ma dwa salingi. Ale powoli, powoli,… udało się.

A później niestety czas na dalsze ale smutne żeglowanie, bo każda mila przybliża nas do portu gdzie kończymy rejs. Zawijamy na miejsce przeznaczone dla naszego katamaranu i czas na lekkie pakowanie, bo jutro ok. 9.00 musimy opuścić pokład. Wpada ekipa sprzątająca i już o 18.00 łódź gotowa będzie do wyjścia w morze.

NEWSLETTER

Copyright © 2024 Blue Sails