Katamaranem na biegowo wokół Majorki :)

MAJORKA, extasy emotion ooo!

…no mniej więcej 🙂 Pomył był taki żeby wrócić na Majorkę, którą zwiedziliśmy w 2004 roku lądowo i zobaczyć ją od strony wody.

Plan się udał i 19.sierpnia wieczorem wylądowalismy w Palmie.

Następnego dnia upał nie pozwolił nam na przemierzanie Pamy wzdłuż i wszerz z ogonkiem dzieci. Skupiliśmy się więc na najbliższej okolicy, a katedrę w Palmie oglądaliśmy z balkonu hotelowego 🙂 Po południu ruszyliśmy busem do Porto Colom gdzie stacjonował nasz katamaran Lagoon 380.

PORTO COLOM
Samo miasteczko urocze. Położone w dość sporej zatoce, połączonej z morzem tylko wąskim przejściem. Leniwe życie toczy się tutaj wzdłuż jednej głównej ulicy będącej jednocześnie nadmorską promenadą. Widać podział na część turystyczną i tą bardziej „prywatną” gdzie mieszkają rybacy, trzymający swoje łódki w wydrążonych w skale garażach. W oczekiwaniu na przejęcie jachtu pochłonęliśmy niezliczone ilości lodów, hektolitry wody i usłyszeliśmy 1500 razy pytanie: Kiedy można będzie wejść na jachcik?

CABRERA
Nasz punkt docelowy tego dnia. W drodze na tę wypę towarzyszyło nam stado delfinów ku uciesze dzieci i dorosłych. Te wizyty zawsze wywołują uśmiech!
W zatoce czekała na nas zarezerwowana wcześniej boja. Jest to Park Narodowy i trzeba się anonsować wcześniej, aby móc tam stanąć (kotwiczenie zabronione!). Cabrerę może odwiedzić tylko 50 łodzi dziennie.

Nad Cabrerą góruje zachowany w całkiem niezłym stanie zamek z XIVw, do którego prowadzi ścieżka przyrodnicza. W czasach wojen napoleońskich było tu więzienie dla francuskich jeńców. Z samago szczytu przepięknie widać zatokę z kolorowymi koralikami boi. Na nabrzeżu jest jedna jedyna kawiarenka, a w niej tłum chcący napić się czegoś zimnego i zjeść lody.

ANDRATX
Z Cabrery ruszyliśmy wzdłuż południowo-zachodniego brzegu Majorki w kierunku portu Andratx mijając prawą burtą Palmę. Bardzo urocze miejsce na postój i spacer. Mimo tego, że jest to bardzo modny wśród gwiazd kina kurort, nie staciło klimatu malowniczego portu rybackiego. Dla dzieci największą atrakcją była kamienista plaża. Chyba nie muszę mówić do czego służyły nieograniczone ilości kamieni. Jakbyśmy zostali tydzień zatoka przestała by istnieć…
W porcie można zrobić zakupy, biesiadować w licznych knajpkach i restauracjach ulokowanych blisko plaży lub pójść na spacer z nadzieją, że spotka się Claudię Schiffer czy Toma Cruisa, bo na Rudolfa Valentino raczej szans już nie ma…

Wybrzeże południowo-zachodnie i północno-zachodnie jest bardzo malownicze. Wypiętrzone wprost z morza skały wyglądają monumentalnie i pięknie. Czasem w rozpęknięciu terenu, między dwoma szczytami widać wnętrze lądu. Tak ujrzeliśmy Valldemossę, gdzie Fryderyk Chopin i George Sand przebywali przez miesiąc.

Wystawione na wiatr i wodę skały erodują tworząc bardzo ciekawe formy skalne. Pod jedną z nich zatrzymaliśmy się na postój.


PUNTA FORADADA

Jest to cypelek. I byłby pozostał niezauważony gdyby nie pionowa skała z dziurą na przestrzał. Pod tą pionową, dziurawą ścianą jest zaciszne kotwicowisko z możliwością wyjścia na ląd. W obniżeniu terenu ulokowała się knajpka. Dźwięki odbijają się od ścian dając wrażenie przebywania w studni. Dobre miejsce na kąpiel.

SOLLER / PORT SOLLER
Po krótkim relaksie ruszyliśmy dalej. Bardzo nęcił nas Port Soller umiejscowiony w zatoce w kształcie koła. W 2004 roku byliśmy tylko „na górze” czyli w Soller i bardzo nam się podobało. Nie starczyło wtedy czasu na 5-km podróż zabytkowym tramwajem w dół do portu i z powrotem. Teraz mieliśmy okazję, aby zobaczyć i port i przejechać się zabytkowym składem nazywanym „orange express”. Nie z powodu koloru, tylko z trasy biegnącej przez gaje pomarańczowe!
I to był dobry pomysł. Dzieci zachwycone. Kolejka powolutku toczyła się pod górę. W Soller przejeżdżała przez centralny plac kończąc bieg na bocznej handlowej ulicy. Przejeżdzała tak blisko straganów, że przechodnie uskakiwali na boki.

Samo Soller prześliczne. Akurat trafilismy na fiestę, więc na placu centralnym dużo się działo, mnóstwo ludzi, muzyka, porozwieszane ozdobne łańcuchy. W bocznych uliczkach mniej gwarno i trochę spokojniej. Zostaliśmy w Soller aż do zmroku, kiedy to pociąg po raz ostatni zabierał pasażerów do Port Soller.

SA CALOBRA
Następnego dnia raniutko opuściliśmy spokojny port i skierowaliśmy dwa dzioby naszego katamaranu w kierunku północno-wschodnim. Chcieliśmy dotrzeć do ujścia rzeki Pareis, która płynie w drugim co do wielkości kanionie w Europie. Ujście rzeki to jednocześnie wioska Calobra.
Robi wrażenie z lądu, a od strony morza wygląda wprost nieziemsko! Sam kanion jest majestatyczny i widoki funduje spektakularne, ale samo ujście rzeki jest wąskie, ograniczone dwoma strzelistymi ścianami skalnymi. Jak nadchodzi pora kiedy turyści oblegają kanion, to na plaży nie ma gdzie szpilki wetknąć.
Były wczesne godziny poranne, więc nie było zmasowanego ataku turystów. Mieliśmy jakieś dwie godziny spokoju, z których skrupulatnie skorzystaliśmy. Jak zaczął sie napór, wsiedliśmy na ponton i uciekliśmy na nasz katamaran zakotwiczony na wprost plaży.

CALA MURTA
Bardzo miła, kameralna zatoczka. We wczesnych godzinach dużo w niej miejscowych lub turystów na spacerowych jachcikach do dziennej żeglugi. Pod wieczór wracają „do siebie” i zatoka pustoszeje. Wejścia do zatoki pilnuje stożkowata skała, która od strony zatoki przypomina głowę wiedźmy Ple-Ple z Fraglesów. Po wylądowaniu na brzegu pontonem można się udać na karkołomną wycieczkę na cypelek u wejścia do zatoki.

Było tak spokojnie, że z żalem opuściliśmy zaciszne schronienie i przy pieknej pogodzie minęliśmy półwysep Cap des Pinar, który usadowił się między zatoką Pollenca, a zatoką Alcudia.

W godzinach siesty zawinęliśmy do portu-mariny St.Pere zrobić drobne zakupy i coś zjeść. Miasteczko wymarłe, marina zajęta permanentnymi staczami. Na Majorce jest to dość typowe, że mariny są odosobnione, a nie w miejscach atrakcyjnych i do tego zajęte są przez prywatne jachty stojące na cumach non stop. Ponieważ zabrakło nam klimatu do kontemplowania postanowiliśmy opuścić marinę i udać się na kotwicowisko blisko krańca cypla Cap de Ferrutx.


CALA d’ES CALO

Z tego miejsca mieliśmy przepiękny widok na całą zatokę Alcudia z okalającymi ją wzgórzami i na bardzo malowniczy zachód słońca.

Rano zażyliśmy odświeżającej kąpieli i ruszyliśmy do Porto Colom. Pogoda była zupełnie inna niż zapowiadali. Wiał bardzo silny wiatr, a dystans nie był mały. Halsowanie pod wiatr katamaranem do wymarzonych działań nie należy, więc troszkę byliśmy zmęczeni.

Do zatoki wpłynęliśmy późnym popołudniem. Uzupełniliśmy paliwo i oddaliśmy cumy na ląd. „Pętlę” dookoła Majorki można było uznać za zamknietą 🙂 Może kiedyś wrócimy, ale na Menorkę, ponoć bardzo klimatyczną…

Agnieszka Olszewska

ekspert ds. niezapomnianych widoków

NEWSLETTER

 

 

Copyright © 2024 Blue Sails