Morze Jońskie – piękny akwen, mali podróżnicy i wielkie wakacje!

Czwarty sezon żeglowania z dziećmi już za nami. W tym roku odwiedziliśmy rejon Morza Jońskiego i był to strzał w dziesiątkę! Wszyscy, którzy tam byli przekonywali nas, że się nie zawiedziemy i mieli absolutną rację. Rejon jest przecudnej urody i zadziwiająco zielony jak na Grecję.

Wylądowaliśmy w Atenach i czym prędzej ruszyliśmy do wypożyczalni samochodów po nasze zamówione auta. Na Lefkadzie byliśmy ok. 23.00. po 6 godzinach jazdy grecką autostradą i czymś co było tym tylko z nazwy. Na pokład zamustrowały 3 rodziny z trójką dzieci: sześciolatkiem, czterolatką i 1,5 roczną debiutantką 🙂

SPARTACHORI

Pierwsze na celowniku było miasteczko tradycyjnie usytuowane wysoko w górze z małym portem na dole. Porcik bardzo dobrze wyposażony jak na warunki greckie. Posiadał MOORINGI! takie jak w każdym porcie chorwackim, łazienki z prysznicami i toalety. Fakt, iż było to zaplecze knajpy w ogóle nikomu nie przeszkadzało. Ważne, że było. Cumowanie było darmowe pod warunkiem przyjścia na kolację do wspomnianej restauracji. Układ uczciwy, więc z niego skorzystaliśmy. Dla dzieci najważniejsze było to, że wokół była nieskończona ilość kamieni różnej wielkości, którymi próbowały zasypać port. Tydzień czasu i pewnie by im się udało 🙂 Odwiedziliśmy też miasteczko na górze, ale pogoda smętna nie nastrajała jakoś specjalnie optymistycznie. Pocieszyły nas ładne widoki 🙂

Następnego dnia wypłynęliśmy ze Spartachori w kierunku legendarnej wyspy Itaka. Po drodze padało i nie było wiatru. Zaczęły się reklamacje „u góry”, że pogoda nie taka i gdzie jest najbliższy prom do Aten… 🙂 Dzieciom pogoda nie przeszkadzała gdyż rozkręciły CD na tyle, na ile nasze uszy były w stanie znieść współistnienie warkotu silnika i piosenek Majki Jeżowskiej…

FRIKES

Zacumowaliśmy tym razem burtą wzdłuż brzegu. Porcik malutki z kuszącą drogą wijącą się w górę. Daliśmy się skusić i ruszyliśmy sprawdzić co jest po drugiej stronie wzniesienia. Droga się wiła, a dzieci w liczbie 3 okupowały jedną małą spacerówkę, mimo wyraźnych protestów jej prawowitej użytkowniczki. Po dość długiej wędrówce doszliśmy do uroczego miasteczka Stavros, gdzie urzekła nas kawiarnia z tarasem widokowym na zatokę i pobliską wyspę Kefalonię. Urzekła nas na tyle, że skusiliśmy się na różne pyszności jakie miała w ofercie.

Dzień zaczął się słonecznie! A my uczciliśmy to filiżanką kawy. Kupiliśmy świeże owoce i warzywa u przewoźnego handlarza za jakąś kosmiczną kwotę i z lżejszym jachtowym portfelem ruszyliśmy w dalszą drogę.
Po drodze mijaliśmy przecudnej urody formy skalne na wybrzeżu. Groty, uskoki i mini plaże. Rezolutny sześciolatek usilnie próbował nas przekonać, że wyspa jest jego i że są tam skarby ukryte przez piratów. A na Onassisa nie wyglądał…

VATHI

To nadmorski kurort z niezliczoną ilością knajpek i sklepików z pamiątkami.  Jakoś nie zapadł nam szczególnie w pamięci.
Dzień standardowo zakończyliśmy knajpką i specjałami kuchni greckiej. Po powrocie do Polski od razu siłownia…! Rano popłynęliśmy za winkiel na kąpiel by zrzucić choć parę gramów… Mieliśmy zamiar odwiedzić sławną wyspę Zakintos z jeszcze sławniejszą plażą z wrakiem, ale wiatr ucichł, a nam nie uśmiechało się płynąć paru godzin na silniku. Nie chcieliśmy również sprawdzać wytrzymałości naszych dzieci. Zdecydowaliśmy się więc odwiedzić Fiskardo na Kefaloni.

FISKARDO

Jakie to urocze  miejsce! Część knajpek jest wprost na plaży, część jachtów stoi tuż przy stolikach, a my stanęliśmy dalej od deptaka na długich cumach do transportu używając pontonu. Po murach domów pną się różnokolorowe bugenwille i ogólnie miejsce jest bardzo barwne i klimatyczne.

Ważne! Są sklepiki (galerie) z lokalnym, niepowtarzalnym rękodziełem, które nie jest Made in China 🙂 Jeśli ktoś szuka naprawdę ładnej i porządnej pamiątki (nie hurtowej dla wszystkich krewnych i znajomych królika) to ma szansę takową znaleźć. Warto też uodpornić się na zaczepki własnych dzieci w stylu: „Mamusiu to jest takie piękne, i to też, kupisz mi?” albo „Ta rybka taka śliczna, bardzo bym chciała ją mieć!”. Po tradycyjnej porannej kawce udaliśmy się do pobliskiej zatoki na kąpiel. Woda była nieziemsko turkusowa i ciepła, i byliśmy w zatoce sami!

Płynąc do Assos na tej samej wyspie (Kefalonia) minęliśmy olbrzymie rumowisko na wybrzeżu. Potężne bloki kamienne runęły do wody w wyniku wietrzenia skał. Robiło to niesamowite wrażenie zwłaszcza w porównaniu z łódeczkami z turystami, którzy podpływali w to miejsce przyjrzeć się głazom z bliska. Mijaliśmy też nadmorskie pieczary z ostrymi nawisami przypominającymi stalaktyty. Wyobraźnia starszych dzieci znów ruszyła galopem, a my mogliśmy poudawać groźnych piratów.

ASSOS

Do Assos wpływa się w cieniu potężnej twierdzy okalającej murem cały półwysep. Miasteczko położone jest poniżej, w malowniczej zatoce. Przy brzegu mieści się  około 7 jachtów. Mimo iż stoi się jachtem przy brzegu, to trzeba używać pontonu do wychodzenia na brzeg. Nie można dojść do samej krawędzi ze względu na podwodne skały i stąd ekwilibrystyka  na pontonach. Ze wszystkich knajpek jest widok na zatokę. Można też wybrać się w kierunku ruin twierdzy drogą wybudowaną z funduszy unijnych. Piszę „w kierunku”, bo na same ruiny, to już trzeba się spinać po krzakach i skałach… Zabrakło tych funduszy najwyraźniej…

Miejsce jest bardzo urocze. Zgodnie stwierdziliśmy, że najładniej położone ze wszystkich odwiedzonych przez nas portów. Okoliczne wzgórza, ruiny warowni, uroczy przesmyk do drugiej zatoki, to wszystko sprawiało, że Assos wspominamy jako bardzo malownicze miejsce. Knajpka wieczorową porą została oczywiście zaliczona, poranna kawa też, a dzieci znów zasypały kamykami pokaźną część zatoki.

SYVOTA

Niewielka nadmorska miejscowość z niezliczoną ilością knajpek i sklepików. Zaletą była miejscówka przy brzegu na wprost kawiarni. A to, jak wiadomo skutkowało poranną kawą z widokiem na jachty, taki sielski klimat wakacyjny 🙂  Z Syvoty popłynęliśmy na Kastos. Bliżej celu mijaliśmy białe klify zupełnie jak w Dover 🙂 Znów naszym oczom ukazały się pieczary, groty, rumowiska skalne i inne wymyślne produkty wietrzenia skał. Zapierało dech w piersiach za każdym razem jak naszym oczom ukazywały się kolejne formacje.

Postanowiliśmy się zatrzymać w jednej z zatok obok „dziury”, która wyglądała jak przebity wielowarstwowy karton. Wrażenie niesamowite, gdy zażywa się kąpieli obok kilkudziesięciometrowej, pionowej skały.
Pod koniec kąpieli wiatr nam stężał i zrobiło się baaaardzo żeglarsko. Dmuchało konkretnie,
jacht co i raz brał fale na pokład, a my po tej żegludze byliśmy jak
solone śledzie w beczce.

KASTOS

Wpływających wita stary wiatrak na wzgórzu. Poniżej jest restauracja z pięknym widokiem na zatokę i stały ląd grecki. Jedzenie pyszne. Kiedy my dogadzaliśmy podniebieniom nasze dzieci tworzyły przeróżne kompozycje z opadłych kwiatów bugenwilli, patyczków, popielniczek i klipsów do obrusów. Niedaleko portu odkryliśmy plac zabaw! Jakaż była radość dużych i małych. Chyba obiadowe wino dodało nam animuszu do zabawy na zjeżdżalniach i różnego rodzaju huśtawkach. Na tyle radośnie bawiliśmy się wszyscy, że miejscowe dzieci patrzyły na nas podejrzliwie… Pod wieczór wybraliśmy się do kafeterii w wiatraku. Mogliśmy obserwować błękitny zmierzch i ostatnich maruderów zmierzających do portów.

Wieczorem wiatr zmienił kierunek i część jachtów stojących na kotwicy zaczęła niezamierzone manewry na kotwicowisku. Musieli się przestawiać pod nikłym światłem księżyca i własnych latarek. Po tych roszadach pozostała część nocy minęła spokojnie.
Rano od razu ruszyliśmy do Nydri. To był kolejny wietrzny dzień i przelotnie deszczowy. Płynęliśmy wzdłuż „ogona” wyspy Meganissi, który obfituje w przepiękne formacje skalne, a  następnie przez cieśninę między wysokimi brzegami Lefkas i Meganissi. To przejście tworzyło coś na kształt bramy. Po przypłynięciu do Nydri, po strugach deszczu nie pozostało ani śladu.

NYDRI

Do Nydri wpływa się ocierając o wielki świat, czyli o prywatną wyspę Onassisa – Scorpios. Samo miasteczko, to kurort nadmorski z promenadą z knajpkami, kafeteriami i restauracjami i ulicą handlową pełną różnej maści pamiątek i wyrobów grecko-podobnych oraz butików.
Rano zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy rytualną poranną kawę w knajpce należącej do hotelu. Spożywaliśmy posiłek w deszczu patrząc na hotelowy basen… W końcu, koło południa udało nam się zebrać i popłynęliśmy do Lefkady kończąc tym samym nasz rodzinno-przyjacielski rejs.

Stwierdziliśmy zgodnie, że dla dzieci jest to akwen wymarzony. Możliwość skracania lub wydłużania dystansów w zależności od pogody i nastrojów wpływa na elastyczność podejmowanych decyzji. Codzienne kąpiele w uroczych zatoczkach z dużą ilością kamyków do rzucania stanowią nie lada atrakcję. Na jachcie  mieliśmy dyskotekę z utworami Majki Jeżowskiej, albo kółko plastyczne, albo zabawy w wymyślanie równoległej rzeczywistości z piratami na czele.

Agnieszka Olszewska

ekspert ds. niezapomnianych widoków

NEWSLETTER

 

 

Copyright © 2024 Blue Sails