Brytyjskie Wyspy Dziewicze – rodzinny rejs katamaranem śladami piratów

Tak. Zrobiliśmy to. Zorganizowaliśmy rejs na karaibskich Brytyjskich Wyspach Dziewiczych dla 3 rodzin z 8 dzieci. Szaleństwo? Nieee, super przygoda! 🙂

W marinie Hodges Creek na Tortoli czekał na nas olbrzymi i superkomfortowy katamaran Lagoon 52 z 6 kabinami. Następnego dnia po zaokrętowaniu zrobiliśmy zakupy i wystarczyło nam jeszcze czasu, żeby skoczyć na pobliską Cooper Island.

Peter Island

Następnego dnia popłynęliśmy na Peter Island. Kotwicę rzuciliśmy w zatoce o złowrogo brzmiącej nazwie Deadman’s Bay (na marginesie, wszystko na Brytyjskich Wyspach kojarzy się z piratami i nosi nazwy rodem z pirackich opowieści). Zatoka wymarzona – z turkusową wodą, pięknymi piaszczystymi plażami i palmami pod odpowiednim kątem 🙂 Spędziliśmy na niej leniwie sporo czasu. Niektórzy pokusili się nawet o spacerek na okoliczne wzniesienie, żeby spojrzeć na wszystko z góry.

Norman Island

To właśnie ta wyspa zainspirowała Roberta Louisa Stevensona do napisania „Wyspy Skarbów”. Stanęliśmy katamaranem przy pionowej ścianie kryjącej w sobie… jaskinie, w których można nurkować. Miejsce to ma odkrywczą nazwę – The Caves. Nad nami górowało wzniesienie Treasure Point. Czyżby kiedyś miejsce ukrycia skarbów? Szukaliśmy, ale kosztowności niestety już nie było – widocznie ktoś nas uprzedził. Po kąpieli przestawiliśmy się do The Bight Bay, gdzie stoi najsłynniejszy bar tego regionu – Willy T. To statek-bar zakotwiczony z dala od brzegu, dopłynąć do niego można było tylko pontonem. Najsłynniejszym natomiast drinkiem Brytyjskich Wysp jest… Pain Killer. Czyżby egzystencja piratów była aż tak bolesna…?

The Indians

Grupa skałek, pomiędzy którymi są przepięknie zachowane rafy i masa kolorowych ryb na wyciągnięcie ręki. Wspaniała miejscówka na nurkowanie z maską i rurką. I to wszystko bezpośrednio pod jachtem stojącym na boi 🙂 Po nurkowaniu popłynęliśmy do Soper’s Hole Marina na Tortoli. Jest to miasteczko kolorowych domków. Bardzo urocze i niewielkie. Trochę tu sklepów, barów i wypożyczalnia motorówek o wdzięcznej nazwie Big Sexy Boat! Po zaprowiantowaniu i wsadzeniu najmłodszego uczestnika w wersji śpiącej w wózku na ponton (da się!) ruszyliśmy do…

Cane Garden Bay

Zatoka z długaśną plażą. Wzdłuż plaży ciągną się różne kolorowe bary. Na plaży można do woli hasać w falach przyboju, pozostawiając na później kwestię usunięcia piachu z… zewsząd. O zachodzie słońca jest tu naprawdę malowniczo. Rankiem, a właściwie koło południa pożeglowaliśmy w kolejne bajeczne miejsce.

Sandy Cay

Mała wysepka u wybrzeża większej wyspy Jost van Dyke (nazwanej na cześć sławnego holenderskiego pirata). Ma oślepiająco biały piasek na plaży i ścieżkę krajoznawczą wokół wyspy. Na tejże ścieżce w pewnym momencie wkracza się na terytorium uroczych krabików. Każdy z nich taszczy na swych wątłych „barkach” domek w postaci ślicznej muszelki. Wyspa jest niezamieszkana i można poczuć się jak prawdziwy odkrywca, zwłaszcza że nie zatrzymuje się tu dużo jachtów.

Great Harbour

Zatoka na Jost Van Dyke, znana głównie ze względu na bar Foxy’s, popularny wśród załóg całego świata. Wiszą tam banderki z przeróżnych krajów. A jak ktoś nie miał banderki, to zostawiał t-shirt, bandankę, a byli i tacy co zostawili… majtki. Podpisane. Cała zatoka jest bardzo sympatyczna i niesamowicie klimatyczna. Można pójść na spacer, uzupełnić zaopatrzenie lub skosztować lokalnego drinka.

Leverick Bay

Z Jost van Dyke popłynęliśmy na odległą Virgin Gorda. Nie wiedzieć czemu Krzysztof Kolumb nazwał ten kawałek lądu „Tłustą Dziewicą”(?). Po dopłynięciu zrobiliśmy sobie wycieczkę busem na punkt widokowy. O zmierzchu zaś pomyszkowaliśmy po tej uroczej osadzie, udając się między innymi na pomost, na końcu którego znaleźliśmy… brytyjską budkę telefoniczną! Tę czerwoną.

Anegada

To wyspa kompletnie inna niż wszystkie. Nazywana jest Zatopionym Lądem i jako jedyna z archipelagu jest atolem koralowym. Wystaje z morza zaledwie na… 8 metrów! Jest tylko jedno miejsce, do którego można dopłynąć jachtem. Wokół wyspy jak okiem sięgnąć rafy, na których kiedyś zakończyło swój rejs wiele statków. Na szczęście ich nie widać, więc wyspa nie sprawia ponurego wrażenia, ale świadomość czasami podsuwa czarne scenariusze… Pojechaliśmy na przeciwną stronę wyspy i stanęliśmy jak urzeczeni. Bezkres rozciągającego się przed nami morza i pustej plaży wprawił nas w zachwyt! Wieczorem, skuszeni obietnicami, poszliśmy na lobstery, z których przyrządzania słynie ta wyspa. Warto było!

Dog Islands

To grupa trzech wysp: George Dog, Great Dog i West Dog. Zatrzymaliśmy się tutaj na kąpiel, aby w dalszej kolejności udać się do Spanish Town na Virgin Gorda. Stanęliśmy w marinie Virgin Gorda Yacht Harbour. Uzupełniliśmy żywność, wodę i poszliśmy na spacer. To największe miasteczko i żyje w nim większość mieszkańców tej wyspy.

The Baths

Rano podjechaliśmy busem do The Baths, czyli udaliśmy się na wycieczkę jak typowi lądowi turyści. Można tu podpłynąć jachtem, ale postój jest możliwy tylko na wyznaczonych bojach i istniało ryzyko, że nie uda się znaleźć wolnej na czas. The Baths to część Karaibów, które udają Seszele. Jest to najsłynniejsza plaża na Virgin Gorda, która usiana jest olbrzymimi głazami, do złudzenia przypominającymi granitowe seszelskie kolosy. Głazy tworzą urokliwe labirynty, jest też ścieżka prowadząca na sąsiednią plażę przy Devil’s Bay, która wygląd ma jednak… anielski! Wróciliśmy z The Baths na jacht i przestawiliśmy się do nie tak tłumnie odwiedzanej zatoczki i plaży Valley Trunk Bay. Prawie cała plaża o dwustumetrowej długości była do naszej dyspozycji. Marzenie! Niezła odmiana pod zatłoczonych The Baths. Po południu popłynęliśmy dalej.

Marina Cay

Niewielka wysepka z restauracją i hotelem na wzniesieniu oraz kilkoma butikami przy pomoście. Otoczona rafami niemal ze wszystkich stron. Bardzo klimatyczne miejsce.

Salt Island

W drodze powrotnej do Hodges Creek stanęliśmy na krótko przy Salt Island. W pobliżu wyspy leży zatopiony wrak ponad 100-letniego statku „Rhone”. Sama wyspa jest dość ciekawie ukształtowana. Wzniesienia otaczają zagłębienie wewnątrz wyspy, które jest słonym jeziorkiem. Samo snorklowanie nad wrakiem pozwala zobaczyć tylko niewielką jego część. Dopiero nurkowanie z butlą daje możliwość zobaczenia wraku w całości. Warto! Robi wrażenie.

Rejs trwał 10 dni, a przydałoby się drugie tyle żeby zobaczyć jeszcze inne miejsca, na które brakło już czasu. Nie lubimy pływać jak na wyścigach i odhaczać kolejnych atrakcji. Lubimy posmakować dany region i cieszyć się tym, gdzie aktualnie jesteśmy. Pływanie z małymi dziećmi też ma swoje ograniczenia (najmłodsi mieli 2 i 4 latka). Jest to jednak rejon niewymagający, wszędzie blisko, jest dużo plaż i zatok, więc trasę można ustalać i modyfikować do woli. Na Brytyjskie Wyspy Dziewicze można dolecieć na 2 sposoby. Prostszy i przeważnie droższy wiedzie z Paryża na karaibską St. Martin, a dalej na Tortolę. Tańszy i dłuższy wiedzie z Europy do USA (np. Nowy Jork) z noclegiem, następnego dnia na St. Thomas (Amerykańskie Wyspy Dziewicze) i stamtąd promem na Tortolę. Mimo wizy amerykańskiej i noclegu często jest to wariant tańszy.

Agnieszka Olszewska

ekspert ds. niezapomnianych widoków

NEWSLETTER

 

 

Copyright © 2024 Blue Sails